wtorek, 13 listopada 2012

Rozdział pierwszy: Tnij stal

Pamiętacie, jak przy prologu napisałam, że biorę się porządnie za pisanie? Pierwszy rozdział zajął mi miesiąc, jednakże mam nadzieję, że kolejne będą pojawiać się częściej.

***

                Metropolitan Hospital Center był w ostatnim czasie najlepiej zorganizowanym szpitalem. Jeden z niewielu nienaruszonych budynków w East Harlem i jedyny czynny punkt medyczny w promieniu dwudziestu przecznic, przyciągał całe rzesze rannych, nawet pomimo przeprowadzonej przez policję blokady całej Pierwszej Alei – po zawaleniu się stacji metra było to jedno z najgroźniejszych miejsc dla przypadkowych przechodniów, ze względu na zupełnie nieprzewidywalne uskoki w uszkodzonym asfalcie. Z dachu placówki co dziesięć minut startowały helikoptery, a jednak hałas, jaki powodowały, niemalże ginął przy zamieszaniu, jakie robili tłoczący się przed głównymi drzwiami szpitala ludzie. Byli to głównie krewni i znajomi poszkodowanych, zazwyczaj zrozpaczeni i przerażeni, często szukający informacji o zaginionych bliskich lub pragnący im towarzyszyć w czasie operacji, przeprowadzanych w niemalże polowych warunkach w zatłoczonych salach. Ochrona nie wpuszczała nikogo, kto sam nie był ciężko ranny – w szpitalu i tak panował nieznośny tłok, nawet bez szlochających gapiów. Ci jednak ciągle próbowali się dostać do środka, grożąc i błagając. Jedynie sporadycznie tłum rozstępował się przed ubranymi na pomarańczowo ratownikami transportującymi kolejnych wygrzebanych spod gruzów Manhattanu nieszczęśników.
                Słońce świeciło wysoko na krystalicznie niebieskim niebie. W powietrzu unosił się szary, ostry pył, powodujący paskudny suchy kaszel i łzawienie oczu. Był to problem jednak niemalże niezauważalny w porównaniu ze wszechobecnym smrodem. Trzysta metrów dalej rozkładały się zwłoki jednego z olbrzymich potworów ochrzczonych roboczo mianem lewiatanów. Szybko okazało się, że muchom wcale nie przeszkadza fakt, że ich mięso było czarne i galaretowate, więc wszędzie roiło się od tych owadów, wielkich i opasłych. Nikt nie miał pojęcia, jak pozbyć się zwłok długich na pięćdziesiąt metrów i szerokich na dwa, ale też wszyscy mieli większe problemy.
                Jedna z much usiadła na ramieniu Tony’ego Starka i zaczęła pocierać przednimi odnóżami, jakby z uciechą. Mężczyzna stał w tłumie oblegającym wejście do szpitala. Rozważał w tej chwili, czy lepszym wyjściem byłoby zatkanie sobie nosa i oddychanie ustami, ryzykując przy tym paskudny posmak i połknięcie muchy, czy lepiej radzić sobie z ohydnym smrodem. Myślał o tym jednak tylko po to, aby chociaż na chwilę odwrócić uwagę od prawdziwych problemów.
                Wysoki, nieprzyzwoicie gruby facet w utytłanym krwią garniturze trącił go łokciem. Nie przeprosił, rzucił mu tylko obojętne spojrzenie i zaczął znowu rozpychać się łokciami, w kierunku wejścia. Ochroniarz coś wrzasnął, tłum wypchnął grubego typa z powrotem na tyły, koło Tony’ego. Większość z tych ludzi nie myła się od tygodnia, od czasu, gdy niebo runęło im na głowy, ale akurat to Starkowi przeszkadzało najmniej. Sam nie pachniał zbyt dobrze, sklejone tłuszczem i potem włosy opadały mu na czoło, chociaż próbował je jakoś zaczesać do tyłu. Jego ubranie pokryte było warstwą pyłu, podobnie jak twarz. Nad lewą brwią miał wielkiego, brudnego strupa.
                Innymi słowy nie wyglądał zbyt reprezentacyjnie i wcale się nie zdziwił, gdy kiedy w końcu udało mu się przejść przez tłum (aby to zrobić, musiał niemalże się przykleić do pleców kolejnego pielęgniarza z noszami, kobieta na noszach miała szarą twarz i tylko połowę prawej ręki), ten tylko obrzucił go obojętnym spojrzeniem.
                - Do tyłu.
                Nie dodał „proszę”. Stark nie dziwił się, jemu też by się nie chciało. Ktoś z tyłu popchnął go, ktoś inny wrzasnął, że chce zobaczyć Danny’ego, tłum zafalował i naparł na niego.
                - Muszę zobaczyć się z Emmą Frost! – wypalił Tony prosto w niegolony prawdopodobnie od tego pamiętnego dnia podbródek ochroniarza. Nie wiedział, jakiej reakcji się spodziewał, jego plan nie obejmował chwili po tym momencie. Ochroniarz, postawny Afroamerykanin w bluzie z napisem HARVARD, położył mu rękę na ramieniu. Ręka była wielkości sporej patelni.
                - Bardzo mi przykro z powodu pana żony, ale proszę się cofnąć.
                Tony przyjrzał mu się uważnie, próbując znaleźć jakiś słaby punkt, cokolwiek, co dałoby mu znać, gdzie nacisnąć, aby uzyskać reakcję. Został jednak delikatnie, acz stanowczo popchnięty do tyłu. Zaparł się.
                - Hej, jestem Tony Stark, a to sprawa wagi państwowej. Naprawdę. Słowo honoru.
                Wielka łapa ześliznęła się po jego ramieniu, ochroniarz obdarzył go współczującym wzrokiem.
                - Rozumiem, że jest pan zdesperowany, ale to naprawdę nie pomoże – zaczął łagodnie, a Stark był absolutnie pewien, że ten go nie poznał. Nie był tym specjalnie zdziwiony. Gdyby gdzieś tu było lustro, prawdopodobnie sam by siebie nie poznał. Albo po prostu ten wielki typ nie oglądał telewizji. Wyglądał na takiego, co nie ogląda.
                Rzucił okiem na przeszklone drzwi. Znajdowały się może dwa metry przed nim, tak więc widział dokładnie niesamowity ruch, jaki panował w hallu budynku. Gdyby się tam dostał, nikt nie zwróciłby na niego uwagi. Metropolitan Hospital może był w tej chwili najlepiej zorganizowanym szpitalem na Manhattanie, ale oznaczało to jedynie, że panował w nim nieco mniejszy chaos niż wszędzie indziej.
                Ktoś dyszał mu w kark. Za moment znowu wywleką go na sam tył zdesperowanego tłumu.
                - Zaraz, mam dokumenty, pokażę ci je, a ty mnie wpuścisz, okay? – spróbował się uśmiechnąć, ale ochroniarz nie odwzajemnił gestu.
                - Nie wpuszczę pana, nawet gdyby był pan samym prezydentem – odpowiedział. – Bo gdybym to zrobił, musiałbym wpuścić was wszystkich. Każdy tam ma kogoś, kogo chciałby zobaczyć.
                Stark chciał już rzucić, że to poważna sprawa, a tak w ogóle uratował to miasto przed kompletną zagładą, więc mógłby dla niego zrobić wyjątek i w ramach wdzięczności przepuścić go przez te cholerne drzwi, gdy nagle wreszcie udało mu się zauważyć coś ciekawego. Ochroniarz, pomimo że wielki i niewątpliwie silny, stał jakoś dziwnie, opierając cały swój ciężar na lewej stopie. Być może miał skoliozę i był zmęczony, ale… dlaczego w ogóle ktoś taki stał tu jako obrońca porządku, zamiast aktywnie pomagać w przenoszeniu ofiar? Może Tony się mylił i może facet po prostu był mało empatycznym gościem ze skrzywionym krzyżem… A może jednak…
                Ochroniarz uchwycił jego spojrzenie.
                - Co pan…          
                Stark chwycił go mocno za ramię, czując jak zmęczone mięśnie protestują przed tak gwałtownym ruchem. Szarpnął w prawą stronę, a potężny mężczyzna zachwiał się, prawa noga ugięła się pod nim jakby nie było w niej ani jednej kości. Ktoś z tyłu krzyknął, ale Tony wyminął go sprawnie i szybko dopadł klamki. Gdy otwierał drzwi, owiał go podmuch świeżego, klimatyzowanego powietrza.
                Tak jak przewidywał, nikt go nie zatrzymywał, mimo tego jednak pokonał biegiem cały wejściowy hall. Podłoga, zwykle niemalże sterylnie czysta, pokryta była tym samym pyłem, który zatykał płuca ludzi na zewnątrz. Warunki zdecydowanie nie należały do sterylnych, jednak nawet tu leżeli ludzie, pod ścianami, na materacach, karimatach i rozkładanych łóżkach, a nawet na zwykłych kocach. Kilkoro z nich rozmawiało, większość wyraźnie nie była w stanie.
                Ruch był spory. Tony’ego ciągle mijali ludzie w zielonych fartuchach, białych fartuchach albo po prostu wyglądający jakby chcieli pomóc, ale nie bardzo wiedzieli, w co ręce włożyć. Brakowało personelu medycznego, więc pomagali w zasadzie wszyscy, którzy się do czegoś nadawali i nikogo nie zaalarmowała obecność jeszcze jednej, dodatkowej osoby, nawet gdy Stark dyskretnie przystanął na korytarzu, aby włamać się do szpitalnego systemu za pomocą przybrudzonego smartfona.
                Miał spore szczęście, że Emma leżała w jedynym szpitalu, który w obliczu tak wielkiego zamieszania nadal prowadził elektroniczny rejestr pacjentów. Tylko dzięki temu zdołał ustalić, gdzie się znajduje. Niestety, skrupulatność w prowadzeniu dokumentacji najwyraźniej opuściła tego, kto uzupełniał dane o urazie, jakiego doznała, bowiem karta pacjenta stwierdzała lakonicznie „uraz brzucha, kon. zbg.”. Konieczny zabieg.
                Przesadzałby, gdyby powiedział, że był blisko z Emmą Frost. Emma nie była kobietą, z którą ktokolwiek mógł być blisko. Była zjawiskową blondynką, niezwykle potężną mutantką i wpływową milionerką, i doskonale zdawała sobie z tego wszystkiego sprawę. Tony czasami zastanawiał się, czy to nie jej moc, telepatia, sprawiła, że Emma była kobietą tak zdystansowaną i pewną siebie – w końcu co może dawać człowiekowi większą pewność niż świadomość wszystkiego, co dzieje się w ludzkich umysłach? Niemniej Frost lubiła przystojnych mężczyzn, Tony lubił piękne kobiety, a seks z dodatkiem telepatycznej więzi był naprawdę niesamowity, mieli więc coś w rodzaju przelotnego romansu (definiując „romans” jak najluźniej się tylko dało) trwającego zresztą nadzwyczaj krótko.
                A teraz naprawdę potrzebował Emmy i miał nadzieję, że ją tu znajdzie.
                Mapa budynku wskazywała, że leżała na drugim piętrze, w przeciwległej części szpitala. Tony ruszył przed siebie, chowając telefon do kieszeni spodni.
                To, co widział przy wejściu było tylko przedsmakiem tego, co miał zobaczyć teraz. Idąc, praktycznie musiał manewrować pomiędzy leżącymi na korytarzach rannymi, głównie z ludźmi o szarych, brudnych twarzach i zmiażdżonych ciałach – to ci, których wyciągnięto spod zawalonych budynków. Inna grupa zajmowała niemalże całą wnękę, która najwyraźniej niedawno jeszcze służyła za magazyn. Wszyscy owinięci byli zakrwawionymi bandażami, większość wyglądała, jakby koniecznie potrzebowała transfuzji. Między tymi wszystkimi rannymi i okaleczonymi przemykali ludzie zdrowi, pielęgniarze, ratownicy i ci, którzy po prostu chcieli pomóc, jednak ofiar było zdecydowanie zbyt dużo. Starka ogarnęło przemożne poczucie niemocy, które cyklicznie nawiedzało go w ostatnim czasie. Nie przystanął jednak, przez myśl przeszło mu jedynie, że ma szczerą nadzieję, że Emma leży w miejscu, które wskazuje plan budynku. Nie był pewien, czy byłby w stanie szukać jej po całym szpitalu nie wracając na siebie niczyjej uwagi.
                Pomieszczenie, w których powinna się znajdywać Frost, okazało się izolatką, i, ku zdziwieniu Starka, nie zmieniło swojego przeznaczenia. Stało w nim jedno łóżko, jedna biała szafka, podłoga była wręcz nieskazitelnie czysta, przynajmniej do chwili, gdy Tony zostawił na niej brudny odcisk podeszwy. Na szafce stał wazon z czerwonymi goździkami.
                Leżąca w łóżku Emma Frost powitała go zaciekawionym spojrzeniem.
                Niewiele się zmieniła od czasu, gdy widział ją po raz ostatni. Nadal była piękna, nadal ubierała się na biało i nadal miała wyraz twarzy świadczący o tym, że grzebie właśnie w jego umyśle, a to, co znalazła, mentalnie jej śmierdzi.  
                - Stark – powitała go. – Co za ciekawa wizyta. Czyżbyś się stęsknił?
                Uśmiechnął się krzywo, podchodząc bliżej i siadając na brzegu jej łóżka. Emma również skrzywiła się.
                - Śmierdzisz. Powinieneś umyć się, zanim przyjdziesz na podryw. To pomaga.
                - Rozumiem, że leżysz tutaj, udając, że nic się nie stało? To bardzo w twoim stylu. Zmusiłaś telepatią lekarzy, aby przyznali ci osobny pokój? – odpowiedział jej. Zdążył już zapomnieć o tym, że Frost bynajmniej łatwego charakteru nie ma.
                Kobieta tylko kiwnęła głową.
                - Rozumiem, że jednak się nie stęskniłeś, a przychodzisz tu w interesie – skwitowała z udawanym żalem. – Wyglądasz, jakbyś się wytarzał w łajnie, więc musi to być poważny interes.
                - Jeszcze mi nie czytasz w myślach? – zdziwił się Stark. Podejrzewał, że robiła to zawsze, bardziej lub mniej dyskretnie. Kiedy leżała koło niego, zwykle odczuwał dziwne napięcie, porównywalne z uczuciem, gdy ktoś go natrętnie obserwował. Zawsze gdy ją o to pytał odpowiadała, że ma paranoję.
                - Jeszcze nie. Ale zrobię to. W telewizji trąbią, że byłeś w samym centrum wydarzeń ostatnich dni, a potem tajemniczo zniknąłeś, jak widać po to, aby się zmaterializować przy moim łóżku. Nawiasem, nie pytałeś, ale tak, jestem ranna, dziękuję za troskę, kochanie.
                Stark zignorował tę uwagę, chociaż rzeczywiście zupełnie o tym zapomniał. Wbił więc wzrok w kołdrę, którą Emma miała podciągniętą niemalże pod szyję, a ta odrzuciła ją i podciągnęła koszulę nocną, odsłaniając bieliznę i owinięty bandażami brzuch.
                - Czarni skurwiele zaskoczyli mnie znienacka. Wiesz, że oni nie myślą? Nie potrafiłam ich zatrzymać, więc posiekali mnie, zanim zdążyłam się przemienić.
                Emma potrafiła zmieniać strukturę swojego ciała w materię o wyglądzie i twardości diamentu. W takiej formie nie potrafiła używać telepatii, za to była praktycznie niezniszczalna. Tony pomyślał, że Chitauri musieli być naprawdę zaskoczeni.
                - Chitauri – powtórzyła Emma za jego myślami, przysuwając się do niego. Pachniała jakimś ziołowym szamponem i to był najlepszy zapach, jaki Tony czuł od wielu dni. Z drugiej strony konkurował on głównie ze smrodem resztek lewiatanów…
                - Mogę? – Frost zrobiła niezidentyfikowany gest koło swojej głowy, a wyraz jej twarzy wyraźnie sugerował, że jego odpowiedź niczego w zasadzie nie zmieni. Była głodna wiedzy, prawdziwych informacji o tym, co niemalże zamieniło Manhattan w zgliszcza. Nie różniła się tym od wszystkich innych ludzi, których Tony spotkał.
                Kiwnął powoli głową.
                Grzebanie we wspomnieniach powinno przypominać coś w stylu cofania taśmy w filmie, czy uczucie jak przy jeździe windą. Jednak tak nie było. Uczucie, które ogarnęło Starka polegało dziwnym złudzeniu, że cały jego organizm na chwilę zamarł – serce zatrzymało się w połowie skurczu, krew się zatrzymała, reaktor przygasł, a jego ciało wydawało się oczekiwać, że zaraz absolutnie wszystkie jego organy wbrew naturze zawrócą swój bieg. Tak się jednak nie stało i po jednej nieprzyjemnej chwili uczucie znikło. Zamrugał.
                Emma wyglądała na zdumioną.
                Tony widział ją już w przeróżnych sytuacjach – zadowoloną, zgorszoną, zirytowaną… w zasadzie to głównie zirytowaną. Ale nigdy nie wyglądała, jakby coś ją naprawdę zaskoczyło. Do teraz. Z jakichś powodów sprawiło to, że ścisnęło go w żołądku.
                - Zdajesz sobie sprawę, że nikt w to nie uwierzy, prawda? Bogowie? Kosmici? Wiesz, co to oznacza?
                Wiedział aż za dobrze.
                - Spójrz… Spójrz w wspomnienia sprzed czterech dni – poprosił, uznając, że gdyby jej opowiedział, czemu zawdzięcza jego wizytę, i tak by to sprawdziła. Poza tym, tak było łatwiej.
                Kolejne uczucie paskudnego zawieszenia przyjął dużo łatwiej.

                Tego dnia, lądując na powierzchni Helicarriera, był zmęczony. Iron Man nie męczył się, ale ludzkie ciało w jego wnętrzu owszem, a spędził właśnie trzy doby najpierw walcząc z inwazją, potem przeszukując gruzy wieżowców w poszukiwaniu żywych ludzi. Przez ostatnią dobę znajdywał niemalże wyłącznie ciała i to też potęgowało jego zmęczenie. Wygrali, oczywiście.
                Tylko jakoś niezbyt to pomogło.             
                Nie był do końca pewien, co stało się z resztą drużyny. Oczywiście, Thor już pierwszego dnia zabrał swojego jakże uroczego braciszka oraz tesseract i zniknął bez uprzedzenia. Teraz prawdopodobnie znajdował się w Asgardzie, a Stark po tym, co zobaczył miał tylko nadzieję, że kara przewidziana dla Lokiego polegała na stopniowym odrzynaniu mu różnych części ciała. Banner wyjechał do swojej samotni, wyraźnie roztrzęsiony i podirytowany, Barton razem z Natashą po prostu zniknęli. Kapitan przez dwie doby również pomagał zminimalizować straty, po czym słuch po nim zaginął. Fury kontaktował się z nim tylko raz, rozkazując stawić się na Helicarrierze.
                Tony miał szczerą ochotę zignorować ten rozkaz. Nie był w dobrym stanie psychicznym – nikt nie byłby, wyciągając spod kawałów gruzów fragmenty ludzkich ciał. Zawsze, gdy znajdywał martwą kobietę ogarniało go bardzo wstydliwe i egoistyczne poczucie ulgi. Bo to nie była Pepper. Ta znajdowała się bezpieczna poza tym całym ohydztwem. Była to jedyna pocieszająca rzecz w ciągu ostatnich dni. 
                Stawił się jednak na wezwanie. Podświadomie miał nadzieję, że ktoś mu wyjaśni, czemu czuje się tak cholernie nabity w butelkę – w końcu mieli wygrać i wszystko miało być dobrze. Powinni świętować zwycięstwo chlając na umór, robiąc przy tym za bohaterów narodowych. Gdy jednak widział ogrom zniszczeń, przechodziła mu chęć na przechwałki własnymi osiągnięciami. W końcu co mógł powiedzieć tym wszystkim ludziom? Że mogło być jeszcze gorzej?
                Tak bardzo potrzebował alkoholu.
                Człowiekiem, który go powitał i zaprowadził do pomieszczenia przypominającego do złudzenia salę konferencyjną, nie był Fury, tylko nieznany mu agent. Był niski, szczupły i miał twarz poznaczoną siateczką zmarszczek, włosy w zimnym, odcieniu bieli, niemalże wpadającym w srebro oraz garnitur w kolorze osiadającego na ulicach Manhattanu pyłu. Nie uśmiechał się.
                - Agent Orson Makepeace.  – Mężczyzna dopiero po chwili wahania podał mu rękę. Tony ujął ją, pomimo zmęczenia naciskając ją na tyle delikatnie, aby zbroja nie zmiażdżyła agentowi palców.
                - Miło mi. A Fury gdzie? – zapytał Stark prosto z mostu, siadając na krześle naprzeciwko płaskiej tafli wtopionego w ścianę ekranu.
                - Pułkownik Fury został odwołany ze stanowiska dowódcy z powodu niesubordynacji.
                Tony jeszcze kilka sekund temu mógłby przysiąc, że po tym wszystkim absolutnie nic nie może go ruszyć, jednak teraz nagle krew zagotowała mu się w żyłach.
                - Ponieważ nie wymordował całego Nowego Jorku za pomocą atomówki?!
                - Z powodu niesubordynacji – powtórzył agent Makepeace i nagle ton jego głosu stał się tak twardy i pewny, że niemalże można byłoby nim ciąć stal na opiłki. Był to głos, w którym każda głoska brzmiała jakby wycięta z diamentu, głos człowieka absolutnie pewnego swojej racji. Wyraz twarzy agenta sugerował jednak jedynie ponure zmartwienie. Mężczyzna sięgnął po leżący na szklanym blacie stołu pilot i uruchomił ekran – teraz widniało na nim logo S.H.I.E.L.D-u. Tony obserwował go z rosnącą wściekłością.
                - Myślę, panie Stark, że musimy omówić pewne kwestie. Rozumie pan, rozkazy – powiedział Makepeace już łagodniej. – Między innymi… no cóż, kwestię zniszczeń.
                - Zniszczenia są olbrzymie. A ja zamiast próbować to jakoś dźwignąć do kupy siedzę tu z panem, więc naprawdę wolałbym się wreszcie dowiedzieć, o co tu, do kurwy nędzy, chodzi.
                Ekran ożył.
                Tę scenę Stark pamiętał dokładnie. On sam pędzący w powietrzu w zbroi, tak szybko, że przypominał jedynie zamazaną czerwoną smugę i goniący go zygzakiem pomiędzy wieżowcami, wielki i opasły lewiatan. Ujęcie trwało może półtorej minuty, przez cały ten czas Makepeace milczał.
                A potem włączył pokaz nieruchomych już slajdów, ukazujących zburzone wieżowce. Dopiero wtedy Tony zorientował się, że to te same, pomiędzy którymi manewrował i z jakiegoś powodu uleciała z niego cała furia, zastąpiona przez zimną grozę.
                Oczy agenta były nieruchome.
                - Widzi pan, panie Stark – powiedział w końcu cicho. – Uznał pan za świetną zabawę bawić się z… tym czymś w kotka i myszkę. To były biurowce. W godzinach szczytu. Mówię „były”, ponieważ teraz nie istnieją. Pana kotek zburzył je, zapewne przez przypadek, ponieważ pan nie pomyślał o tym, aby wyprowadzić go na teren, który nie byłby zabudowany na tej wysokości.
                Makepeace spojrzał na niego. Doskonale wiedział, że Stark nie zdawał sobie sprawy z tego, co zrobił, nie powstrzymało go to jednak od zadania pytania:
                - Zdaje pan sobie sprawę, ilu ludzi znajdowało się w tych budynkach w tamtej chwili?
                Tony, nagle pobladły, kiwnął powoli głową, czując się, jakby ktoś zamroził mu umysł i wypełnił całe ciało desperackim niedowierzaniem. Makepeace natomiast beznamiętnie puszczał mu kolejne fragmenty, na których wyraźnie było widać, jak jego niefrasobliwość doprowadza do zamiany miasta w pobojowisko. Pod koniec tego seansu Tony czuł szczerą potrzebę zerzygania się lub rozpłakania, stał jednak nieruchomo, mając nadzieję, że to już koniec. W końcu ekran zgasł, a Makepeace zwrócił się do niego.
                - Wiem, że kilka lat temu wygrał pan rozprawę w kwestii użytkowania tej broni, którą ma pan właśnie na sobie. Jednak nie wydaje się chyba niczym zaskakującym, jeżeli poproszę, aby teraz pan ją zdjął i przekazał nam do depozytu. Mamy na to odpowiednie papiery. Prokuratura…
                Coś w umyśle Starka zaskoczyło.
                - Wykluczone – odparł niemalże odruchowo, a Makepeace westchnął, jakby teraz musiał zrobić coś bardzo dla niego trudnego.
                - Tak myślałem. Wobec tego nie ma co nalegać. Przejdźmy zatem do kolejnej sprawy. Nasz wywiad ostatnio bardzo zainteresował się działaniami pańskiej firmy i niestety, będziemy zmuszeni postawić panu i całemu zarządowi oskarżenie o malwersacje finansowe.
                Stark miał wrażenie, że się przesłyszał. Zburzone budynki… Trupy pod gruzami, rzesze rannych… Co mówił do niego ten człowiek?
                - Zatrzymaliśmy już jedną osobę, przebywa w tej chwili w areszcie, rozumie pan, środki zapobiegawcze…
                I wtedy zrozumiał. Oczywiście, nie było żadnej malwersacji i oni o tym wiedzieli, a nawet gdyby była, to niekoniecznie jest pora na takie sprawy…
                …przed oczami przesuwały mu się obrazy zmiażdżonych ludzkich zwłok…         
                …jednak chcieli mieć gwarancję, że teraz wyjdzie z tego pokoju, zdejmie zbroję i wróci grzecznie do domu, nie mówiąc nic nikomu o tym, co naprawdę się wydarzyło. Bo to przedstawiało ukochany rząd w naprawdę niekorzystnym świetle i wiele naprawdę mrocznych spraw mogło wyjść na jaw, gdyby tylko zaczął o tym mówić. Ale nie zacznie. Nie może.
                - Gdzie jest Pepper? – zapytał, a do kakofonii targających nim uczuć dołączył zwykły strach.
                - Kto, panie Stark?         
                - Virginia Potts, do kurwy nędzy!
                - Jak mówiłem, w areszcie. W zdecydowanie lepszym stanie niż większość ludzi, których widziałem ostatnio, zapewniam. – Makepeace nadal wydawał się uprzejmie zaniepokojony. – Naprawdę, proszę to przemyśleć. Chyba nie chce mieć pan kolejnych kłopotów natury prawnej, zwłaszcza, ze pana wszystkie aktywa zostały zamrożone do wyjaśnienia sprawy…
                Tony spojrzał w oczy agentowi. On wiedział, o co w tym chodzi i wiedział, że on wie. Jedno tylko nie pasowało Starkowi – czemu akurat teraz rządowi przypomnieli sobie o tym, że mają chrapkę na jego zbroję? Zatkać usta mogli mu już samym oskarżeniem i groźbą skrzywdzenia Pepper, po co im jeszcze to?
                Makepeace zamrugał.
                Wtedy właśnie Tony zrozumiał. Nie chcieli mu po prostu zatkać ust.
                Chcieli zwalić winę za całe zajście na niego.

                - Oskarżenie i areszt wyprowadzone w tak krótkim czasie po tym, co się stało. Nie musieli mówić wprost, że to twoja wina, mogli do końca zasłaniać się finansami, jednak każdy i tak dojdzie do wniosku, że to się nie trzyma kupy i dopisze swoją wersję. Tony Stark winny zniszczenia miasta, wykopany na bruk bez swoich zabawek. Dobry kozioł ofiarny. I jaki medialny…
                Emma wyglądała na niemalże zafascynowaną sprytem tego planu. Bazował na ludzkiej skłonności do szukania winnych, najlepiej takich, których wina byłaby jednoznaczna i których można było łatwo ukarać. Rząd w zasadzie rzucił Starka na pożarcie, aby odsunąć podejrzenia od siebie. Dał obywatelom nową teorię spiskową, niemalże oczywistą dla każdego.
                W związku z czym Tony był już zasadniczo martwy. Prawda nie miała znaczenia. Teraz i tak każdy miał swoją.
                Przez chwilę Emma milczała.
                - Prześpij się – powiedziała w końcu.
                - Emmo. Musisz mi pomóc. Jeśli pójdę do kogokolwiek innego, spotka go prawdopodobnie los Pepper.
                Przez dwa dni Tony szukał informacji o tym, gdzie przetrzymują Virginię Potts i w końcu znalazł ją w rządowym areszcie w Vermoncie. Wyglądało na to, że była cała i zdrowa. Dopiero wtedy zaczął zastanawiać się, co w ogóle zrobić. Był sam, bez pieniędzy, bez swojej zbroi, nie mógł się do nikogo zwrócić z obawy na to, że jego też zaprowadzi agent Makepeace na pouczającą rozmowę. Emma przyszła mu do głowy po długich rozmyślaniach.
                Była mutantką, przywódczynią niezależnej grupy mutantów, z którą rząd bardzo starał się żyć w zgodzie. Mutanci, ludzie z potężnymi umiejętnościami danymi im przez szczodrą matkę naturę, zawsze byli przedmiotem kontrowersji, nie tylko politycznych. Większość ludzi zgadzała się jednak w meritum sprawy – mutanci są niebezpieczni, więc lepiej żyć z nimi w zgodzie. Kilka lat temu niemalże doszło do wojny z powodu planów wprowadzenia powszechnego spisu mutantów i od tej pory nikt nie chciał się im narażać. Stark miał szczerą nadzieję, że teraz rząd też nie zechce.
                Frost pstryknęła palcami, a Tony poczuł się, jakby ktoś wsadził mu rękę do umysłu i szukał odpowiedniego przycisku. Emma jednak szybko go znalazła i wtedy zaczęła go ogarniać koszmarna, lepka senność. Wszystko przestało się liczyć.
                - Przykro mi z powodu twojego brzucha – powiedział jeszcze, osuwając się na podłogę i zwijając w kłębek.
                - Wiem. Śpij, Stark. 

7 komentarzy:

  1. Gratuluję bloga! Wizualnie bardzo mi się podoba. Co do historii, to raczej nie jestem fanką takiego spojrzenia na historie o superbohaterach. Co nie zmienia faktu, że piszesz tak dobrze i historia przez Ciebie stworzona jest tak ciekawa, że nie mogę się doczekać następnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! Prawdę mówiąc, ja też w zasadzie lubię radosny kicz, jednak jeszcze bardziej lubię Krwiożerczy Realizm :)

      Usuń
  2. No w końcu nowy rozdział! To było... Świetne! A musisz wiedzieć, że po przeczytaniu informacji w "o fanfiction" postawiłam opowiadaniu poprzeczkę bardzo wysoko. Nie zawiodłam się;) Na prawdę nie mogłam oderwać się od czytania i bardzo podoba mi się Twoje "urealnienie" awendżersów. Nie mogę doczekać się dalszego ciągu i mam nadzieję, że na rozdział drugi nie będziemy musieli czekać tak długo jak na pierwszy:) No po prostu uwielbiam Cię.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czasu nie mam bo trza spierdzielać do nauki anatomii zatem krótko. Wlazło mi się tutaj przez przypadek. Zobaczyłam nagłówek i postanowiłam przeczytać zakładkę o opowiadaniu. Już po kilku zdaniach musiałam uważać, żeby jakiś smark z mojego zakatarzonego nosa nie zaliczył bliskiego spotkania z komputerową klawiaturą. Rozbroiłaś mnie. Zakładka bohaterowie dobiła, a po prologu musiałam zbierać szczękę z biurka, a odbyt z podłogi. Jest zajebiście.
    Na FB dodałam Cię do ulubionych na stronie mojego własnego opowiadania. Jak złapię chwilę dodam do linków na blogu.
    Eh... Wiedz, że w Twoim opowiadaniu i Twoim sarkastyczno - ironicznym charakterze odzwierciedlającym się w zakładkach znalazłam nową miłość mego życia.
    I niech Ci sprzyja Wielki Wen.
    Amen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam pierwszy rozdział i teraz mam zamiar napisać trochę więcej.
      Bardzo podoba Twój styl. Jest taki w 100% profesjonalny. Zupełnie, jakbym czytała książkę, nie ubliżając oczywiście blogowym opowiadaniom. Widać, że długo pracowałaś nad tym rozdziałem. Długo, jednak z zabójczą skutecznością. Osobiście wolę czytać coś rzadziej, jednak po zakończeniu lektury odczuwać swego rodzaju czytelniczą satysfakcję. Tobie udało się zaspokoić mój głód na dobry tekst.
      Bohaterowie, przedstawieni w dość krótkim tekście, są bardzo realistyczni. Każde z nich różni się od siebie. Jest na swój sposób oryginalne. Ja, jak zabieram się do pisania. Mam z tym często bardzo duży problem. Osobiście preferuję narrację pierwszoosobową, więc mogłabym się tym zasłaniać na upartego, jednak jeśli spojrzeć prawdzie w oczy z wyrazistością postaci mam często problem. Tobie mogę jedynie pozazdrościć. Mam nadzieję, że będziesz konsekwentna w ich prowadzeniu.
      Fabuła zapowiada się bardzo ciekawie. Zgadzam się z Tobą w pełni, że zakończenie filmu było wyidealizowane. Miał być cudowny happy end, który biorąc pod uwagę ludzką mentalność wydaje się jeszcze mniej rzeczywisty niż milioner w latającej zbroi. Podoba mi się obraz zniszczeń i panującego chaosu, który przedstawiasz oraz trwające poszukiwania kozła ofiarnego. Jestem ciekawa, jak to rozwiniesz.
      Czekam na następny rozdział. Z tego, co widziałam na FB wynika, że czekasz tylko na jego poprawkę. Mam nadzieję, że pojawi się już niedługo i będzie równie dobry co ten, który właśnie skończyłam czytać, a nawet jeszcze lepszy.
      Będzie mi miło, jeśli zajrzysz do mnie i wypowiesz się na temat mojej pisaniny. Przekonałam się, że masz naprawdę świetny warsztat. Każda uwaga od Ciebie będzie bardzo mile widziana.
      PS. Możesz usunąć weryfikację obrazkową w komentarzach? Trochę to życie utrudnia.

      Usuń
  4. Oh goood. I fink u freaky and i like it a lot. Pssst. Za duzo die antwoord. No ale co do tresci. Jest faktycznie super realistycznie i owszem widac kawal dobrej roboty jaki w to wlozylas. Bardzo latwo mi sie czytalo i totalnie w stylu Avangers.
    Szkoda mi Pepper. Pani Emma, bardzo apetyczna postac. Wlasciwie jest idealna, bo jakkolwiek by nie bylo takie kobiety po prostu same przychodza na swiat Avangersowy. Nie wiem wlasciwie jak bedzie z tym deadpoolem, ale chyba tez bede go lubic. Chociaż moze jestem za miekka na takie rzeczy.
    No.
    Pozdrawiam, i zapraszam na marvelowa uczte i do mnie
    Mind-like-a-diamond.blogspot.com
    Bocianova.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nareszcie udało mi się przeczytać ten rozdział. Pierwsze wrażenie? Mimo odmiennego uchwycenia tematu, styl przypomina mi do złudzenia moje ulubione fragmenty fanfiku "Avengers - Miłość i Zemsta". Z tym, że tu jest, jakby, więcej realizmu, co uważam za plus. Szary pył od razu skojarzył mi się z 9/11...
    Niektóre poruszone problemy też mi się podobają. Nie może być tak, że superheroje narobią barłogu i zadowolone.
    Bardzo dobrze, że starasz się pisać tak, aby ludzie nieznający uniwersum Marvela we wszystkim się połapali. Ja, na przykład, od lat nie jestem na bieżąco, Emmę Frost pamiętam, jak jeszcze była Białym Hetmanem ;) w Hellfire Club. Taki Deadpool, postać podobno kultowa, a zupełnie go nie kojarzę, ale w Twoim opowiadaniu jest jak na razie moim faworytem.
    O to, czym konkretnie podpadł Ci cyKlop, zapytam innym razem, bo i tak mój komentarz jest już za mało merytoryczny :)) Tymczasem pozdrawiam i z niecierpliwością oczekuję ciągu dalszego...

    OdpowiedzUsuń