Pamiętacie, jak przy prologu napisałam, że biorę się porządnie za pisanie? Pierwszy rozdział zajął mi miesiąc, jednakże mam nadzieję, że kolejne będą pojawiać się częściej.
***
Metropolitan
Hospital Center był w ostatnim czasie najlepiej zorganizowanym szpitalem. Jeden z
niewielu nienaruszonych budynków w East Harlem i jedyny czynny punkt medyczny w
promieniu dwudziestu przecznic, przyciągał całe rzesze rannych, nawet pomimo przeprowadzonej
przez policję blokady całej Pierwszej Alei – po zawaleniu się stacji metra było
to jedno z najgroźniejszych miejsc dla przypadkowych przechodniów, ze względu
na zupełnie nieprzewidywalne uskoki w uszkodzonym asfalcie. Z dachu placówki co dziesięć minut startowały helikoptery, a jednak hałas, jaki
powodowały, niemalże ginął przy zamieszaniu, jakie robili tłoczący się przed
głównymi drzwiami szpitala ludzie. Byli to głównie krewni i znajomi
poszkodowanych, zazwyczaj zrozpaczeni i przerażeni, często szukający informacji
o zaginionych bliskich lub pragnący im towarzyszyć w czasie operacji,
przeprowadzanych w niemalże polowych warunkach w zatłoczonych salach. Ochrona
nie wpuszczała nikogo, kto sam nie był ciężko ranny – w szpitalu i tak panował
nieznośny tłok, nawet bez szlochających gapiów. Ci jednak ciągle próbowali się
dostać do środka, grożąc i błagając. Jedynie sporadycznie tłum rozstępował się
przed ubranymi na pomarańczowo ratownikami transportującymi kolejnych
wygrzebanych spod gruzów Manhattanu nieszczęśników.
Słońce
świeciło wysoko na krystalicznie niebieskim niebie. W powietrzu unosił się
szary, ostry pył, powodujący paskudny suchy kaszel i łzawienie oczu. Był to
problem jednak niemalże niezauważalny w porównaniu ze wszechobecnym smrodem.
Trzysta metrów dalej rozkładały się zwłoki jednego z olbrzymich potworów
ochrzczonych roboczo mianem lewiatanów. Szybko okazało się, że muchom wcale nie
przeszkadza fakt, że ich mięso było czarne i galaretowate, więc wszędzie roiło
się od tych owadów, wielkich i opasłych. Nikt nie miał pojęcia, jak pozbyć się
zwłok długich na pięćdziesiąt metrów i szerokich na dwa, ale też wszyscy mieli
większe problemy.
Jedna
z much usiadła na ramieniu Tony’ego Starka i zaczęła pocierać przednimi
odnóżami, jakby z uciechą. Mężczyzna stał w tłumie oblegającym wejście do
szpitala. Rozważał w tej chwili, czy lepszym wyjściem byłoby zatkanie sobie
nosa i oddychanie ustami, ryzykując przy tym paskudny posmak i połknięcie
muchy, czy lepiej radzić sobie z ohydnym smrodem. Myślał o tym jednak tylko po
to, aby chociaż na chwilę odwrócić uwagę od prawdziwych problemów.
Wysoki,
nieprzyzwoicie gruby facet w utytłanym krwią garniturze trącił go łokciem. Nie
przeprosił, rzucił mu tylko obojętne spojrzenie i zaczął znowu rozpychać się
łokciami, w kierunku wejścia. Ochroniarz coś wrzasnął, tłum wypchnął grubego
typa z powrotem na tyły, koło Tony’ego. Większość z tych ludzi nie myła się od
tygodnia, od czasu, gdy niebo runęło im na głowy, ale akurat to Starkowi
przeszkadzało najmniej. Sam nie pachniał zbyt dobrze, sklejone tłuszczem i
potem włosy opadały mu na czoło, chociaż próbował je jakoś zaczesać do tyłu.
Jego ubranie pokryte było warstwą pyłu, podobnie jak twarz. Nad lewą brwią miał
wielkiego, brudnego strupa.
Innymi
słowy nie wyglądał zbyt reprezentacyjnie i wcale się nie zdziwił, gdy kiedy w
końcu udało mu się przejść przez tłum (aby to zrobić, musiał niemalże się
przykleić do pleców kolejnego pielęgniarza z noszami, kobieta na noszach miała
szarą twarz i tylko połowę prawej ręki), ten tylko obrzucił go obojętnym
spojrzeniem.
-
Do tyłu.
Nie
dodał „proszę”. Stark nie dziwił się, jemu też by się nie chciało. Ktoś z tyłu
popchnął go, ktoś inny wrzasnął, że chce zobaczyć Danny’ego, tłum zafalował i
naparł na niego.
-
Muszę zobaczyć się z Emmą Frost! – wypalił Tony prosto w niegolony
prawdopodobnie od tego pamiętnego dnia podbródek ochroniarza. Nie wiedział,
jakiej reakcji się spodziewał, jego plan nie obejmował chwili po tym momencie.
Ochroniarz, postawny Afroamerykanin w bluzie z napisem HARVARD, położył mu rękę
na ramieniu. Ręka była wielkości sporej patelni.
-
Bardzo mi przykro z powodu pana żony, ale proszę się cofnąć.
Tony
przyjrzał mu się uważnie, próbując znaleźć jakiś słaby punkt, cokolwiek, co
dałoby mu znać, gdzie nacisnąć, aby uzyskać reakcję. Został jednak delikatnie,
acz stanowczo popchnięty do tyłu. Zaparł się.
-
Hej, jestem Tony Stark, a to sprawa wagi państwowej. Naprawdę. Słowo honoru.
Wielka
łapa ześliznęła się po jego ramieniu, ochroniarz obdarzył go współczującym
wzrokiem.
-
Rozumiem, że jest pan zdesperowany, ale to naprawdę nie pomoże – zaczął
łagodnie, a Stark był absolutnie pewien, że ten go nie poznał. Nie był tym
specjalnie zdziwiony. Gdyby gdzieś tu było lustro, prawdopodobnie sam by siebie
nie poznał. Albo po prostu ten wielki typ nie oglądał telewizji. Wyglądał na
takiego, co nie ogląda.
Rzucił
okiem na przeszklone drzwi. Znajdowały się może dwa metry przed nim, tak więc
widział dokładnie niesamowity ruch, jaki panował w hallu budynku. Gdyby się tam
dostał, nikt nie zwróciłby na niego uwagi. Metropolitan Hospital może był w tej
chwili najlepiej zorganizowanym szpitalem na Manhattanie, ale oznaczało to
jedynie, że panował w nim nieco mniejszy chaos niż wszędzie indziej.
Ktoś
dyszał mu w kark. Za
moment znowu wywleką go na sam tył zdesperowanego tłumu.
-
Zaraz, mam dokumenty, pokażę ci je, a ty mnie wpuścisz, okay? – spróbował się
uśmiechnąć, ale ochroniarz nie odwzajemnił gestu.
-
Nie wpuszczę pana, nawet gdyby był pan samym prezydentem – odpowiedział. – Bo
gdybym to zrobił, musiałbym wpuścić was wszystkich. Każdy tam ma kogoś, kogo
chciałby zobaczyć.
Stark
chciał już rzucić, że to poważna sprawa, a tak w ogóle uratował to miasto przed
kompletną zagładą, więc mógłby dla niego zrobić wyjątek i w ramach wdzięczności
przepuścić go przez te cholerne drzwi, gdy nagle wreszcie udało mu się zauważyć
coś ciekawego. Ochroniarz, pomimo że wielki i niewątpliwie silny, stał jakoś
dziwnie, opierając cały swój ciężar na lewej stopie. Być może miał skoliozę i był
zmęczony, ale… dlaczego w ogóle ktoś taki stał tu jako obrońca porządku,
zamiast aktywnie pomagać w przenoszeniu ofiar? Może Tony się mylił i może facet
po prostu był mało empatycznym gościem ze skrzywionym krzyżem… A może jednak…
Ochroniarz
uchwycił jego spojrzenie.
-
Co pan…
Stark
chwycił go mocno za ramię, czując jak zmęczone mięśnie protestują przed tak
gwałtownym ruchem. Szarpnął w prawą stronę, a potężny mężczyzna zachwiał się,
prawa noga ugięła się pod nim jakby nie było w niej ani jednej kości. Ktoś z
tyłu krzyknął, ale Tony wyminął go sprawnie i szybko dopadł klamki. Gdy
otwierał drzwi, owiał go podmuch świeżego, klimatyzowanego powietrza.
Tak
jak przewidywał, nikt go nie zatrzymywał, mimo tego jednak pokonał biegiem cały
wejściowy hall. Podłoga, zwykle niemalże sterylnie czysta, pokryta była tym
samym pyłem, który zatykał płuca ludzi na zewnątrz. Warunki zdecydowanie nie
należały do sterylnych, jednak nawet tu leżeli ludzie, pod ścianami, na
materacach, karimatach i rozkładanych łóżkach, a nawet na zwykłych kocach.
Kilkoro z nich rozmawiało, większość wyraźnie nie była w stanie.
Ruch
był spory. Tony’ego ciągle mijali ludzie w zielonych fartuchach, białych
fartuchach albo po prostu wyglądający jakby chcieli pomóc, ale nie bardzo
wiedzieli, w co ręce włożyć. Brakowało personelu medycznego, więc pomagali w
zasadzie wszyscy, którzy się do czegoś nadawali i nikogo nie zaalarmowała
obecność jeszcze jednej, dodatkowej osoby, nawet gdy Stark dyskretnie
przystanął na korytarzu, aby włamać się do szpitalnego systemu za pomocą
przybrudzonego smartfona.
Miał
spore szczęście, że Emma leżała w jedynym szpitalu, który w obliczu tak
wielkiego zamieszania nadal prowadził elektroniczny rejestr pacjentów. Tylko
dzięki temu zdołał ustalić, gdzie się znajduje. Niestety, skrupulatność w
prowadzeniu dokumentacji najwyraźniej opuściła tego, kto uzupełniał dane o
urazie, jakiego doznała, bowiem karta pacjenta stwierdzała lakonicznie „uraz
brzucha, kon. zbg.”. Konieczny zabieg.
Przesadzałby,
gdyby powiedział, że był blisko z Emmą Frost. Emma nie była kobietą, z którą
ktokolwiek mógł być blisko. Była zjawiskową blondynką, niezwykle potężną
mutantką i wpływową milionerką, i doskonale zdawała sobie z tego wszystkiego
sprawę. Tony czasami zastanawiał się, czy to nie jej moc, telepatia, sprawiła,
że Emma była kobietą tak zdystansowaną i pewną siebie – w końcu co może dawać
człowiekowi większą pewność niż świadomość wszystkiego, co dzieje się w
ludzkich umysłach? Niemniej Frost lubiła przystojnych mężczyzn, Tony lubił
piękne kobiety, a seks z dodatkiem telepatycznej więzi był naprawdę
niesamowity, mieli więc coś w rodzaju przelotnego romansu (definiując „romans”
jak najluźniej się tylko dało) trwającego zresztą nadzwyczaj krótko.
A
teraz naprawdę potrzebował Emmy i miał nadzieję, że ją tu znajdzie.
Mapa
budynku wskazywała, że leżała na drugim piętrze, w przeciwległej części
szpitala. Tony ruszył przed siebie, chowając telefon do kieszeni spodni.
To,
co widział przy wejściu było tylko przedsmakiem tego, co miał zobaczyć teraz.
Idąc, praktycznie musiał manewrować pomiędzy leżącymi na korytarzach rannymi,
głównie z ludźmi o szarych, brudnych twarzach i zmiażdżonych ciałach – to ci,
których wyciągnięto spod zawalonych budynków. Inna grupa zajmowała niemalże
całą wnękę, która najwyraźniej niedawno jeszcze służyła za magazyn. Wszyscy
owinięci byli zakrwawionymi bandażami, większość wyglądała, jakby koniecznie
potrzebowała transfuzji. Między tymi wszystkimi rannymi i okaleczonymi
przemykali ludzie zdrowi, pielęgniarze, ratownicy i ci, którzy po prostu
chcieli pomóc, jednak ofiar było zdecydowanie zbyt dużo. Starka ogarnęło
przemożne poczucie niemocy, które cyklicznie nawiedzało go w ostatnim czasie.
Nie przystanął jednak, przez myśl przeszło mu jedynie, że ma szczerą nadzieję,
że Emma leży w miejscu, które wskazuje plan budynku. Nie był pewien, czy byłby
w stanie szukać jej po całym szpitalu nie wracając na siebie niczyjej uwagi.
Pomieszczenie,
w których powinna się znajdywać Frost, okazało się izolatką, i, ku zdziwieniu
Starka, nie zmieniło swojego przeznaczenia. Stało w nim jedno łóżko, jedna
biała szafka, podłoga była wręcz nieskazitelnie czysta, przynajmniej do chwili,
gdy Tony zostawił na niej brudny odcisk podeszwy. Na szafce stał wazon z czerwonymi
goździkami.
Leżąca
w łóżku Emma Frost powitała go zaciekawionym spojrzeniem.
Niewiele
się zmieniła od czasu, gdy widział ją po raz ostatni. Nadal była piękna, nadal
ubierała się na biało i nadal miała wyraz twarzy świadczący o tym, że grzebie właśnie w jego
umyśle, a to, co znalazła, mentalnie jej śmierdzi.
-
Stark – powitała go. – Co za ciekawa wizyta. Czyżbyś się stęsknił?
Uśmiechnął
się krzywo, podchodząc bliżej i siadając na brzegu jej łóżka. Emma również
skrzywiła się.
-
Śmierdzisz. Powinieneś umyć się, zanim przyjdziesz na podryw. To pomaga.
-
Rozumiem, że leżysz tutaj, udając, że nic się nie stało? To bardzo w twoim
stylu. Zmusiłaś telepatią lekarzy, aby przyznali ci osobny pokój? –
odpowiedział jej. Zdążył już zapomnieć o tym, że Frost bynajmniej łatwego charakteru
nie ma.
Kobieta
tylko kiwnęła głową.
-
Rozumiem, że jednak się nie stęskniłeś, a przychodzisz tu w interesie –
skwitowała z udawanym żalem. – Wyglądasz, jakbyś się wytarzał w łajnie, więc
musi to być poważny interes.
-
Jeszcze mi nie czytasz w myślach? – zdziwił się Stark. Podejrzewał, że robiła
to zawsze, bardziej lub mniej dyskretnie. Kiedy leżała koło niego, zwykle
odczuwał dziwne napięcie, porównywalne z uczuciem, gdy ktoś go natrętnie
obserwował. Zawsze gdy ją o to pytał odpowiadała, że ma paranoję.
-
Jeszcze nie. Ale zrobię to. W telewizji trąbią, że byłeś w samym centrum
wydarzeń ostatnich dni, a potem tajemniczo zniknąłeś, jak widać po to, aby się
zmaterializować przy moim łóżku. Nawiasem, nie pytałeś, ale tak, jestem ranna,
dziękuję za troskę, kochanie.
Stark
zignorował tę uwagę, chociaż rzeczywiście zupełnie o tym zapomniał. Wbił więc
wzrok w kołdrę, którą Emma miała podciągniętą niemalże pod szyję, a ta
odrzuciła ją i podciągnęła koszulę nocną, odsłaniając bieliznę i owinięty
bandażami brzuch.
-
Czarni skurwiele zaskoczyli mnie znienacka. Wiesz, że oni nie myślą? Nie
potrafiłam ich zatrzymać, więc posiekali mnie, zanim zdążyłam się przemienić.
Emma
potrafiła zmieniać strukturę swojego ciała w materię o wyglądzie i twardości
diamentu. W takiej formie nie potrafiła używać telepatii, za to była
praktycznie niezniszczalna. Tony pomyślał, że Chitauri musieli być naprawdę
zaskoczeni.
-
Chitauri – powtórzyła Emma za jego myślami, przysuwając się do niego. Pachniała
jakimś ziołowym szamponem i to był najlepszy zapach, jaki Tony czuł od wielu
dni. Z drugiej strony konkurował on głównie ze smrodem resztek lewiatanów…
-
Mogę? – Frost zrobiła niezidentyfikowany gest koło swojej głowy, a wyraz jej
twarzy wyraźnie sugerował, że jego odpowiedź niczego w zasadzie nie zmieni.
Była głodna wiedzy, prawdziwych informacji o tym, co niemalże zamieniło
Manhattan w zgliszcza. Nie różniła się tym od wszystkich innych ludzi, których
Tony spotkał.
Kiwnął
powoli głową.
Grzebanie
we wspomnieniach powinno przypominać coś w stylu cofania taśmy w filmie, czy
uczucie jak przy jeździe windą. Jednak tak nie było. Uczucie, które ogarnęło
Starka polegało dziwnym złudzeniu, że cały jego organizm na chwilę zamarł –
serce zatrzymało się w połowie skurczu, krew się zatrzymała, reaktor przygasł,
a jego ciało wydawało się oczekiwać, że zaraz absolutnie wszystkie jego organy
wbrew naturze zawrócą swój bieg. Tak się jednak nie stało i po jednej
nieprzyjemnej chwili uczucie znikło. Zamrugał.
Emma
wyglądała na zdumioną.
Tony
widział ją już w przeróżnych sytuacjach – zadowoloną, zgorszoną, zirytowaną… w
zasadzie to głównie zirytowaną. Ale nigdy nie wyglądała, jakby coś ją naprawdę
zaskoczyło. Do teraz. Z jakichś powodów sprawiło to, że ścisnęło go w żołądku.
-
Zdajesz sobie sprawę, że nikt w to nie uwierzy, prawda? Bogowie? Kosmici?
Wiesz, co to oznacza?
Wiedział
aż za dobrze.
-
Spójrz… Spójrz w wspomnienia sprzed czterech dni – poprosił, uznając, że gdyby
jej opowiedział, czemu zawdzięcza jego wizytę, i tak by to sprawdziła. Poza
tym, tak było łatwiej.
Kolejne
uczucie paskudnego zawieszenia przyjął dużo łatwiej.
Tego
dnia, lądując na powierzchni Helicarriera, był zmęczony. Iron Man nie męczył
się, ale ludzkie ciało w jego wnętrzu owszem, a spędził właśnie trzy doby najpierw
walcząc z inwazją, potem przeszukując gruzy wieżowców w poszukiwaniu żywych
ludzi. Przez ostatnią dobę znajdywał niemalże wyłącznie ciała i to też
potęgowało jego zmęczenie. Wygrali, oczywiście.
Tylko
jakoś niezbyt to pomogło.
Nie
był do końca pewien, co stało się z resztą drużyny. Oczywiście, Thor już
pierwszego dnia zabrał swojego jakże uroczego braciszka oraz tesseract i
zniknął bez uprzedzenia. Teraz prawdopodobnie znajdował się w Asgardzie, a
Stark po tym, co zobaczył miał tylko nadzieję, że kara przewidziana dla Lokiego
polegała na stopniowym odrzynaniu mu różnych części ciała. Banner wyjechał do
swojej samotni, wyraźnie roztrzęsiony i podirytowany, Barton razem z Natashą po
prostu zniknęli. Kapitan przez dwie doby również pomagał zminimalizować straty,
po czym słuch po nim zaginął. Fury kontaktował się z nim tylko raz, rozkazując
stawić się na Helicarrierze.
Tony
miał szczerą ochotę zignorować ten rozkaz. Nie był w dobrym stanie psychicznym
– nikt nie byłby, wyciągając spod kawałów gruzów fragmenty ludzkich ciał.
Zawsze, gdy znajdywał martwą kobietę ogarniało go bardzo wstydliwe i
egoistyczne poczucie ulgi. Bo to nie była Pepper. Ta znajdowała się bezpieczna poza tym
całym ohydztwem. Była to jedyna pocieszająca rzecz w ciągu ostatnich dni.
Stawił
się jednak na wezwanie. Podświadomie miał nadzieję, że ktoś mu wyjaśni, czemu
czuje się tak cholernie nabity w butelkę – w końcu mieli wygrać i wszystko
miało być dobrze. Powinni świętować zwycięstwo chlając na umór, robiąc przy tym
za bohaterów narodowych. Gdy jednak widział ogrom zniszczeń, przechodziła mu
chęć na przechwałki własnymi osiągnięciami. W końcu co mógł powiedzieć tym
wszystkim ludziom? Że mogło być jeszcze gorzej?
Tak
bardzo potrzebował alkoholu.
Człowiekiem,
który go powitał i zaprowadził do pomieszczenia przypominającego do złudzenia
salę konferencyjną, nie był Fury, tylko nieznany mu agent. Był niski, szczupły
i miał twarz poznaczoną siateczką zmarszczek, włosy w zimnym, odcieniu bieli, niemalże wpadającym w srebro oraz garnitur w kolorze osiadającego na ulicach Manhattanu pyłu.
Nie uśmiechał się.
-
Agent Orson
Makepeace. –
Mężczyzna dopiero po chwili wahania podał mu rękę. Tony ujął ją, pomimo
zmęczenia naciskając ją na tyle delikatnie, aby zbroja nie zmiażdżyła agentowi
palców.
-
Miło mi. A Fury gdzie? – zapytał Stark prosto z mostu, siadając na krześle
naprzeciwko płaskiej tafli wtopionego w ścianę ekranu.
-
Pułkownik Fury został odwołany ze stanowiska dowódcy z powodu niesubordynacji.
Tony
jeszcze kilka sekund temu mógłby przysiąc, że po tym wszystkim absolutnie nic
nie może go ruszyć, jednak teraz nagle krew zagotowała mu się w żyłach.
-
Ponieważ nie wymordował całego Nowego Jorku za pomocą atomówki?!
-
Z powodu niesubordynacji – powtórzył agent Makepeace i nagle ton jego głosu
stał się tak twardy i pewny, że niemalże można byłoby nim ciąć stal na opiłki.
Był to głos, w którym każda głoska brzmiała jakby wycięta z diamentu, głos
człowieka absolutnie pewnego swojej racji. Wyraz twarzy agenta sugerował jednak
jedynie ponure zmartwienie. Mężczyzna sięgnął po leżący na szklanym blacie
stołu pilot i uruchomił ekran – teraz widniało na nim logo S.H.I.E.L.D-u. Tony
obserwował go z rosnącą wściekłością.
-
Myślę, panie Stark, że musimy omówić pewne kwestie. Rozumie pan, rozkazy –
powiedział Makepeace już łagodniej. – Między innymi… no cóż, kwestię zniszczeń.
-
Zniszczenia są olbrzymie. A ja zamiast próbować to jakoś dźwignąć do kupy
siedzę tu z panem, więc naprawdę wolałbym się wreszcie dowiedzieć, o co tu, do
kurwy nędzy, chodzi.
Ekran
ożył.
Tę
scenę Stark pamiętał dokładnie. On sam pędzący w powietrzu w zbroi, tak szybko,
że przypominał jedynie zamazaną czerwoną smugę i goniący go zygzakiem pomiędzy
wieżowcami, wielki i opasły lewiatan. Ujęcie trwało może półtorej minuty, przez
cały ten czas Makepeace milczał.
A
potem włączył pokaz nieruchomych już slajdów, ukazujących zburzone wieżowce.
Dopiero wtedy Tony zorientował się, że to te same, pomiędzy którymi manewrował
i z jakiegoś powodu uleciała z niego cała furia, zastąpiona przez zimną grozę.
Oczy
agenta były nieruchome.
-
Widzi pan, panie Stark – powiedział w końcu cicho. – Uznał pan za świetną
zabawę bawić się z… tym czymś w kotka i myszkę. To były biurowce. W godzinach
szczytu. Mówię „były”, ponieważ teraz nie istnieją. Pana kotek zburzył je,
zapewne przez przypadek, ponieważ pan nie pomyślał o tym, aby wyprowadzić go na
teren, który nie byłby zabudowany na tej wysokości.
Makepeace
spojrzał na niego. Doskonale wiedział, że Stark nie zdawał sobie sprawy z tego,
co zrobił, nie powstrzymało go to jednak od zadania pytania:
-
Zdaje pan sobie sprawę, ilu ludzi znajdowało się w tych budynkach w tamtej
chwili?
Tony,
nagle pobladły, kiwnął powoli głową, czując się, jakby ktoś zamroził mu umysł i
wypełnił całe ciało desperackim niedowierzaniem. Makepeace natomiast
beznamiętnie puszczał mu kolejne fragmenty, na których wyraźnie było widać, jak
jego niefrasobliwość doprowadza do zamiany miasta w pobojowisko. Pod koniec
tego seansu Tony czuł szczerą potrzebę zerzygania się lub rozpłakania, stał
jednak nieruchomo, mając nadzieję, że to już koniec. W końcu ekran zgasł, a
Makepeace zwrócił się do niego.
-
Wiem, że kilka lat temu wygrał pan rozprawę w kwestii użytkowania tej broni,
którą ma pan właśnie na sobie. Jednak nie wydaje się chyba niczym zaskakującym,
jeżeli poproszę, aby teraz pan ją zdjął i przekazał nam do depozytu. Mamy na to
odpowiednie papiery. Prokuratura…
Coś
w umyśle Starka zaskoczyło.
-
Wykluczone – odparł niemalże odruchowo, a Makepeace westchnął, jakby teraz
musiał zrobić coś bardzo dla niego trudnego.
-
Tak myślałem. Wobec tego nie ma co nalegać. Przejdźmy zatem do kolejnej sprawy.
Nasz wywiad ostatnio bardzo zainteresował się działaniami pańskiej firmy i
niestety, będziemy zmuszeni postawić panu i całemu zarządowi oskarżenie o
malwersacje finansowe.
Stark
miał wrażenie, że się przesłyszał. Zburzone budynki… Trupy pod gruzami, rzesze
rannych… Co mówił do niego ten człowiek?
-
Zatrzymaliśmy już jedną osobę, przebywa w tej chwili w areszcie, rozumie pan,
środki zapobiegawcze…
I
wtedy zrozumiał. Oczywiście, nie było żadnej malwersacji i oni o tym wiedzieli,
a nawet gdyby była, to niekoniecznie jest pora na takie sprawy…
…przed
oczami przesuwały mu się obrazy zmiażdżonych ludzkich zwłok…
…jednak
chcieli mieć gwarancję, że teraz wyjdzie z tego pokoju, zdejmie zbroję i wróci
grzecznie do domu, nie mówiąc nic nikomu o tym, co naprawdę się wydarzyło. Bo
to przedstawiało ukochany rząd w naprawdę niekorzystnym świetle i wiele
naprawdę mrocznych spraw mogło wyjść na jaw, gdyby tylko zaczął o tym mówić.
Ale nie zacznie. Nie może.
-
Gdzie jest Pepper? – zapytał, a do kakofonii targających nim uczuć dołączył
zwykły strach.
-
Kto, panie Stark?
-
Virginia Potts, do kurwy nędzy!
-
Jak mówiłem, w areszcie. W zdecydowanie lepszym stanie niż większość ludzi,
których widziałem ostatnio, zapewniam. – Makepeace nadal wydawał się uprzejmie
zaniepokojony. – Naprawdę, proszę to przemyśleć. Chyba nie chce mieć pan
kolejnych kłopotów natury prawnej, zwłaszcza, ze pana wszystkie aktywa zostały
zamrożone do wyjaśnienia sprawy…
Tony
spojrzał w oczy agentowi. On wiedział, o co w tym chodzi i wiedział, że on wie.
Jedno tylko nie pasowało Starkowi – czemu akurat teraz rządowi przypomnieli
sobie o tym, że mają chrapkę na jego zbroję? Zatkać usta mogli mu już samym
oskarżeniem i groźbą skrzywdzenia Pepper, po co im jeszcze to?
Makepeace
zamrugał.
Wtedy
właśnie Tony zrozumiał. Nie chcieli mu po prostu zatkać ust.
Chcieli
zwalić winę za całe zajście na niego.
-
Oskarżenie i areszt wyprowadzone w tak krótkim czasie po tym, co się stało. Nie
musieli mówić wprost, że to twoja wina, mogli do końca zasłaniać się finansami,
jednak każdy i tak dojdzie do wniosku, że to się nie trzyma kupy i dopisze
swoją wersję. Tony Stark winny zniszczenia miasta, wykopany na bruk bez swoich
zabawek. Dobry kozioł ofiarny. I jaki medialny…
Emma
wyglądała na niemalże zafascynowaną sprytem tego planu. Bazował na ludzkiej
skłonności do szukania winnych, najlepiej takich, których wina byłaby
jednoznaczna i których można było łatwo ukarać. Rząd w zasadzie rzucił Starka
na pożarcie, aby odsunąć podejrzenia od siebie. Dał obywatelom nową teorię
spiskową, niemalże oczywistą dla każdego.
W
związku z czym Tony był już zasadniczo martwy. Prawda nie miała znaczenia.
Teraz i tak każdy miał swoją.
Przez
chwilę Emma milczała.
-
Prześpij się – powiedziała w końcu.
-
Emmo. Musisz mi pomóc. Jeśli pójdę do kogokolwiek innego, spotka go
prawdopodobnie los Pepper.
Przez
dwa dni Tony szukał informacji o tym, gdzie przetrzymują Virginię Potts i w
końcu znalazł ją w rządowym areszcie w Vermoncie. Wyglądało na to, że była cała
i zdrowa. Dopiero wtedy zaczął zastanawiać się, co w ogóle zrobić. Był sam, bez
pieniędzy, bez swojej zbroi, nie mógł się do nikogo zwrócić z obawy na to, że
jego też zaprowadzi agent Makepeace na pouczającą rozmowę. Emma przyszła mu do
głowy po długich rozmyślaniach.
Była
mutantką, przywódczynią niezależnej grupy mutantów, z którą rząd bardzo starał
się żyć w zgodzie. Mutanci, ludzie z potężnymi umiejętnościami danymi im przez
szczodrą matkę naturę, zawsze byli przedmiotem kontrowersji, nie tylko
politycznych. Większość ludzi zgadzała się jednak w meritum sprawy – mutanci są
niebezpieczni, więc lepiej żyć z nimi w zgodzie. Kilka lat temu niemalże doszło
do wojny z powodu planów wprowadzenia powszechnego spisu mutantów i od tej pory
nikt nie chciał się im narażać. Stark miał szczerą nadzieję, że teraz rząd też
nie zechce.
Frost
pstryknęła palcami, a Tony poczuł się, jakby ktoś wsadził mu rękę do umysłu i
szukał odpowiedniego przycisku. Emma jednak szybko go znalazła i wtedy zaczęła
go ogarniać koszmarna, lepka senność. Wszystko przestało się liczyć.
-
Przykro mi z powodu twojego brzucha – powiedział jeszcze, osuwając się na
podłogę i zwijając w kłębek.
- Wiem. Śpij,
Stark.
Gratuluję bloga! Wizualnie bardzo mi się podoba. Co do historii, to raczej nie jestem fanką takiego spojrzenia na historie o superbohaterach. Co nie zmienia faktu, że piszesz tak dobrze i historia przez Ciebie stworzona jest tak ciekawa, że nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! Prawdę mówiąc, ja też w zasadzie lubię radosny kicz, jednak jeszcze bardziej lubię Krwiożerczy Realizm :)
UsuńNo w końcu nowy rozdział! To było... Świetne! A musisz wiedzieć, że po przeczytaniu informacji w "o fanfiction" postawiłam opowiadaniu poprzeczkę bardzo wysoko. Nie zawiodłam się;) Na prawdę nie mogłam oderwać się od czytania i bardzo podoba mi się Twoje "urealnienie" awendżersów. Nie mogę doczekać się dalszego ciągu i mam nadzieję, że na rozdział drugi nie będziemy musieli czekać tak długo jak na pierwszy:) No po prostu uwielbiam Cię.
OdpowiedzUsuńCzasu nie mam bo trza spierdzielać do nauki anatomii zatem krótko. Wlazło mi się tutaj przez przypadek. Zobaczyłam nagłówek i postanowiłam przeczytać zakładkę o opowiadaniu. Już po kilku zdaniach musiałam uważać, żeby jakiś smark z mojego zakatarzonego nosa nie zaliczył bliskiego spotkania z komputerową klawiaturą. Rozbroiłaś mnie. Zakładka bohaterowie dobiła, a po prologu musiałam zbierać szczękę z biurka, a odbyt z podłogi. Jest zajebiście.
OdpowiedzUsuńNa FB dodałam Cię do ulubionych na stronie mojego własnego opowiadania. Jak złapię chwilę dodam do linków na blogu.
Eh... Wiedz, że w Twoim opowiadaniu i Twoim sarkastyczno - ironicznym charakterze odzwierciedlającym się w zakładkach znalazłam nową miłość mego życia.
I niech Ci sprzyja Wielki Wen.
Amen.
Przeczytałam pierwszy rozdział i teraz mam zamiar napisać trochę więcej.
UsuńBardzo podoba Twój styl. Jest taki w 100% profesjonalny. Zupełnie, jakbym czytała książkę, nie ubliżając oczywiście blogowym opowiadaniom. Widać, że długo pracowałaś nad tym rozdziałem. Długo, jednak z zabójczą skutecznością. Osobiście wolę czytać coś rzadziej, jednak po zakończeniu lektury odczuwać swego rodzaju czytelniczą satysfakcję. Tobie udało się zaspokoić mój głód na dobry tekst.
Bohaterowie, przedstawieni w dość krótkim tekście, są bardzo realistyczni. Każde z nich różni się od siebie. Jest na swój sposób oryginalne. Ja, jak zabieram się do pisania. Mam z tym często bardzo duży problem. Osobiście preferuję narrację pierwszoosobową, więc mogłabym się tym zasłaniać na upartego, jednak jeśli spojrzeć prawdzie w oczy z wyrazistością postaci mam często problem. Tobie mogę jedynie pozazdrościć. Mam nadzieję, że będziesz konsekwentna w ich prowadzeniu.
Fabuła zapowiada się bardzo ciekawie. Zgadzam się z Tobą w pełni, że zakończenie filmu było wyidealizowane. Miał być cudowny happy end, który biorąc pod uwagę ludzką mentalność wydaje się jeszcze mniej rzeczywisty niż milioner w latającej zbroi. Podoba mi się obraz zniszczeń i panującego chaosu, który przedstawiasz oraz trwające poszukiwania kozła ofiarnego. Jestem ciekawa, jak to rozwiniesz.
Czekam na następny rozdział. Z tego, co widziałam na FB wynika, że czekasz tylko na jego poprawkę. Mam nadzieję, że pojawi się już niedługo i będzie równie dobry co ten, który właśnie skończyłam czytać, a nawet jeszcze lepszy.
Będzie mi miło, jeśli zajrzysz do mnie i wypowiesz się na temat mojej pisaniny. Przekonałam się, że masz naprawdę świetny warsztat. Każda uwaga od Ciebie będzie bardzo mile widziana.
PS. Możesz usunąć weryfikację obrazkową w komentarzach? Trochę to życie utrudnia.
Oh goood. I fink u freaky and i like it a lot. Pssst. Za duzo die antwoord. No ale co do tresci. Jest faktycznie super realistycznie i owszem widac kawal dobrej roboty jaki w to wlozylas. Bardzo latwo mi sie czytalo i totalnie w stylu Avangers.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Pepper. Pani Emma, bardzo apetyczna postac. Wlasciwie jest idealna, bo jakkolwiek by nie bylo takie kobiety po prostu same przychodza na swiat Avangersowy. Nie wiem wlasciwie jak bedzie z tym deadpoolem, ale chyba tez bede go lubic. Chociaż moze jestem za miekka na takie rzeczy.
No.
Pozdrawiam, i zapraszam na marvelowa uczte i do mnie
Mind-like-a-diamond.blogspot.com
Bocianova.
Nareszcie udało mi się przeczytać ten rozdział. Pierwsze wrażenie? Mimo odmiennego uchwycenia tematu, styl przypomina mi do złudzenia moje ulubione fragmenty fanfiku "Avengers - Miłość i Zemsta". Z tym, że tu jest, jakby, więcej realizmu, co uważam za plus. Szary pył od razu skojarzył mi się z 9/11...
OdpowiedzUsuńNiektóre poruszone problemy też mi się podobają. Nie może być tak, że superheroje narobią barłogu i zadowolone.
Bardzo dobrze, że starasz się pisać tak, aby ludzie nieznający uniwersum Marvela we wszystkim się połapali. Ja, na przykład, od lat nie jestem na bieżąco, Emmę Frost pamiętam, jak jeszcze była Białym Hetmanem ;) w Hellfire Club. Taki Deadpool, postać podobno kultowa, a zupełnie go nie kojarzę, ale w Twoim opowiadaniu jest jak na razie moim faworytem.
O to, czym konkretnie podpadł Ci cyKlop, zapytam innym razem, bo i tak mój komentarz jest już za mało merytoryczny :)) Tymczasem pozdrawiam i z niecierpliwością oczekuję ciągu dalszego...