Nareszcie udało mi się zabrać porządnie za pisanie. Prolog jest krótki, bo taki miał być, regularne części będą zdecydowanie dłuższe.
***
Po trzech
dobach sytuacja wciąż była zła.
Karetki wyły,
manewrując pomiędzy gruzami, odgarnianymi przez nieliczne spychacze i jeszcze
mniej liczną ekipę Luke’a Cage, która wzięła na siebie zadanie oczyszczenia
miasta. Niebo zapełnione było helikopterami; lądowały wszędzie, gdzie tylko się
dało, aby przetransportować rannych do szpitali tak oblężonych, że ludzie
leżeli na korytarzach, czekając na słaniających się ze zmęczenia lekarzy i
chirurgów o spuchniętych nadgarstkach. Na ulicach leżały martwe, puste skorupy
Chitauri, z rozwleczonymi przez zdesperowane bezpańskie psy dziwnymi, czarnymi
wnętrznościami. Nie miał kto ich zabrać, mimo że zaczęły już śmierdzieć.
W Nowym Jorku
panował chaos.
Deadpoola nic
to nie obchodziło. Nie był z natury człowiekiem, który przejmował się takimi
rzeczami – głównie dlatego, że był całkowicie szalony. Szedł ulicą, którą kilka
dni temu spotkała Apokalipsa, mijał wrak samochodu, z jakimś śmierdzącym trupem
w środku i myślał z niepokojem o tym, czy przypadkiem nie zamknęli jego
ulubionego pubu. Śmierć i inwazja z kosmosu nie robiły na nim wrażenia, w końcu
sam był najemnikiem i zabójcą, natomiast brak piwa… tak, to był potężny
problem. Wtedy musiałby pójść do miejsca, gdzie nie ma zniżki dla stałego
klienta.
Gdy zaszedł
jednak do Blackbird’s, swojej ulubionej spelunki, jego niepokoje okazały się
bezpodstawne. W lokalu wybita była jedna szyba, był też niemalże całkowicie
pusty, ale za barem siedział ten sam co zwykle rosły barman z gęstą, rudą
brodą. Deadpool był pewien, że gdzieś w pobliżu baru poukrywał co najmniej
kilka sztuk naładowanej broni, tak na wszelki wypadek, ale to również go nie
obchodziło. Uśmiechnął się za to wesoło do barmana od progu. Oczywiście, nie
było tego widać, ponieważ twarz zakrywała mu tradycyjnie czarno-czerwona maska,
jednak i tak szczerzył zęby radośnie.
Barman
zauważył go niemalże natychmiast.
- Wade.
Siadaj. A już myślałem, że ci coś upitoliło łeb, człowieku.
Deadpool tylko
prychnął, siadając przy barze. Owszem, gdy tylko zaczęła się ta cała masakra,
na głowę spadł mu gruz ze zwalonego wieżowca, ale zdołał się po wszystkim
pozbierać do kupy, chociaż głowa nadal go trochę bolała. Nie chciał jednak o
tym myśleć, zamówił więc najpopularniejszy drink w lokalu – To Co Zawsze i
rozsiadł się wygodnie, słuchając jednym uchem brzęczącego nad barem telewizora,
a drugim grupki siedzących kilka metrów za nim mężczyzn. Wszyscy nadawali o tym
samym, co go wcale nie zdziwiło. Pił jednak spokojnie, nie myśląc o niczym
szczególnym – była to jego specjalna umiejętność, jakby supermoc, lepsza nawet
od bycia praktycznie nieśmiertelnym – i dopiero po kilku minutach ocknął się i
zaczął ponownie zwracać uwagę na otoczenie. Mężczyźni za nim nadal namiętnie
spekulowali o przyczynach masakry. Wydawało się, że jego ten temat także nie
ominie.
Nie mylił się,
ponieważ barman, widząc że znowu kontaktuje z rzeczywistością, podsunął mu
kolejnego drinka („Na koszt firmy”). Deadpool wiedział, co to oznacza.
- Wade –
zaczął rudobrody. – Wiem generalnie, kim jesteś, bo nie bardzo to ukrywasz, a
już w ogóle nie po pijaku. Mam to gdzieś. Serio, człowieku, mam to gdzieś. Ale
jeśli możesz wytłumaczyć, co tu, do kurwy nędzy, się stało…
Najemnik wzruszył
ramionami. W tym akurat wypadku wiedział dokładnie to samo, co wszyscy. Coś –
kosmici, mutanci, inne cholerstwo – spadło na Nowy Jork z nieba i rozwaliło
połowę Manhattanu, po czym znikło, zostawiając tysiące ludzi umierających na
ulicach wśród ruin wieżowców. Tyle było pewne. Oczywiście, krążyły przeróżne
dodatkowe historie – o bombie atomowej, którą rząd podobno miał zamiar spuścić
na obywateli, o bohaterach walczących z inwazją (w to akurat Deadpool wierzył –
znał kilku bohaterów i to było bardzo w ich stylu), o udziale mutantów w całym
wydarzeniu, o testach broni biologicznej… Znane było jedynie stanowisko rządu,
które można było streścić w jednym zdaniu: to nie nasza wina, winni zostaną
ukarani.
Pytanie tylko,
jacy winni. Deadpool poczuł cień zainteresowania.
- Dawaj
kolejnego drinka, Boris. Serio, nie mam pojęcia, co się stało, jak matkę
kocham. Człowiek wstaje rano, idzie odgrzać sobie pizzę w mikrofali, a tu mu
przez okno wpada jakiś mutas, bez obrazy dla mutasów. Ubiłem cholerę, bo co mi
będzie takie śniadanie przerywać, zresztą na początku myślałem, że to prezent
dla mnie, wiesz, naraziłem się kilku bez poczucia humoru. Ale potem słyszę
wrzaski, wybuchy jak na poligonie, więc wyglądam, a tam masakra. Ale jak
wyszedłem, to nie dużo to pamiętam. Sorry, w łeb mnie trafiło, wiesz, jak to
jest. O, daj jeszcze drina – dodał, widząc że barman nie jest zadowolony z
odpowiedzi. Postanowił go zagadać, może wtedy mu się pomieszają rachunki.
- A jeśli
chodzi o to, co gadają w tym pudle – wskazał palcem na telewizor – to ja nie
wierzyłbym rządowym, niezależnie od tego, co akurat plotą. Na kogo chcą to
zwalić?
- W ciągu
ostatniej godziny? Głównie na Starka. Ale nie dziwiłbym się, gdyby coś w tym
było. – Boris nalał kolejną szklankę. – Nigdy nie lubiłem tego lalusiowatego
chujka. Najpierw posyłał bomby na Afgańczyków, potem nagle podobno dostał
iluminacji i stał się obrońcą biednych i uciśnionych. Akurat. Zawsze się
zastanawiałem, jaki ma w tym interes, prócz zwalania sobie przy wyszukiwaniu
własnego nazwiska w sieci…
Deadpool
zarechotał. Po wtłoczeniu w siebie odpowiedniej ilości alkoholu gadki Borisa
naprawdę stawały się śmieszne.
- …a tak w
ogóle mam nadzieję, że mi interesu nie zamkną. Żałoba jest. Mnie tam to wsio
rybka, najbliższą rodzinę mam w Seattle… Zapytałbym się, co u twojej rodziny,
ale wydaje mi się, że nadal są tak samo martwi jak tydzień temu.
To akurat
Deadpoolowi się nie spodobało.
- Hej, wara od
mojej rodziny, dobra? – uniósł głos, jednak tylko na chwilę. Pod wpływem
alkoholu stawał się trochę mniej gadatliwy niż zwykle… chociaż i tak ból głowy
odebrał mu ochotę na popisy krasomówcze. – I tak zapewne okaże się, że to wina
mutantów.
- O, teraz
nagle ich nie lubisz?
- Ja? Nieee…
Nic do nich nie mam, ale wiesz, na nich jest zwalane ostatnio wszystko.
Tornado? Wina mutantów. Zamieszki? Wina mutantów. Obrabowano jubilera? Wina
mutantów. Senator wszedł w gówienko? Wina mutantów. Morderstwo Richardsa? To
akurat zwalają na mnie, ale gdyby nie zwalali, to byłaby wina mutantów –
stwierdził Deadpool z przekonaniem. On sam nic do mutantów nie miał, zresztą
sam nie był do końca normalny, a w takiej sytuacji trudno czepiać się innych.
Jednakże musiał przyznać, że te walające się tu i ówdzie trupy wyglądały… no,
bardzo mutancio. I wiedział, że żadne rozsądne słowa Hanka McCoya nie
przekonają tych, którzy wbili sobie do głowy, że to właśnie mutanci chcieli
zniszczyć Nowy Jork.
Telewizor
nagle umilkł. Była to minuta ciszy ku czci ofiar. Deadpool milczał, chociaż w
jego wypadku nie było to łatwe zadanie. Boris natomiast chyba w ogóle nie
poczuł powagi chwili, ponieważ kontynuował dywagacje.
- Kosmici to
też całkiem wygodna wymówka. I ta bomba… Niby kasują wszystko, gdzie ją widać,
ale w Internecie i tak roi się od filmów. Cholera wie, czy to prawda, a nie
jakieś manipulacje zrobione przez tępe dzieciaki, ale… kojarzysz Roya? On mówi,
że mu coś świsnęło…
- Na podwórku
apokalipsa, a jemu coś świsnęło? A to ci numer, naprawdę… – zaśmiał się
Deadpool, ale urwał widząc minę barmana.
- Wade.
Uważasz, że rząd… byłby w stanie zrzucić na nas coś takiego? Na dziesięć
milionów ludzi?
Deadpool miał
sporo do czynienia z politykami, chociaż trzeba było przyznać, że głównie przez
krótki okres.
- Wiesz? –
stwierdził tonem autorytetu. – Bez problemu mogę sobie coś takiego wyobrazić. I
mogę ci powiedzieć jeszcze jedną prawdę… za kolejną szklankę, rzecz jasna. Może
to wszystko ukartował rząd, diabli wiedzą, z jakiego powodu. Może to obcy. Ale
gdy ludzie przestaną płakać, będą oczekiwali winnych. A wersja z kosmitami nie
daje nam nikogo, na kogo można by to zwalić. Wydaje więc mi się, że winny
będzie ten, kto naszej kochanej władzy najbardziej podpadł… albo kto akurat
znalazł się w pobliżu. A wtedy niech go wszystkie siły nadprzyrodzone bronią,
bo ci wszyscy ludzie, którzy teraz opłakują swoich zmarłych, będą chcieli
wymierzyć sprawiedliwość.
Atmosfera w
pubie stała nagle się bardzo napięta, a Deadpool zorientował się, że
rozmawiający, skądinąd na ten sam temat mężczyźni słuchają tego, co mówi. Boris
natomiast zabrał od niego kolejną szklankę.
- Chyba zwijam
interes. Nagle to miejsce nie stało się zbyt ciekawe, prawda? Przekażę temu,
kto tu przyjdzie za mnie, aby stawiał ci na mój koszt.
- Dzięki,
Boris. A tak nawiasem… w którą wersję ty wierzysz? W kosmitów? Atak terrorystyczny?
- Ja wierzę,
że gdy jakieś czarne skurwysyństwo chce ci odkroić łeb, nie powinieneś pytać
się, kto je wysyła, przynajmniej dopóki nie wyprujesz mu flaków.
- Mądra myśl.
Ale ja bym się chętnie dowiedział, o co tu właściwie chodzi.
Barman zawahał
się, ale w końcu podsunął mu pod nos kolejną szklankę z trunkiem.
- A to, jeśli
obiecasz, że jeśli znajdziesz winnego, spuścisz mu takie manto, że już nigdy
nie pomyśli o próbach zniszczenia czegokolwiek.
- Zazwyczaj
mam inną stawkę, ale dla ciebie… czuję się zobligowany. Naprawdę zobligowany,
Boris.
Bardzo mi się podoba zamysł opowiadania, bo mi też końcówka Avendżersów nie przypadła do gustu. Sory, że nie mam nic ciekawszego do powiedzenia, ale ten prolog, jak sama zaznaczyłaś, był dość krótki, więc na razie musi Ci wystarczyć tyle ;)Czekam na kolejne części z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńFajowy prorok. Bardzo mi się podoba. I podoba mi się to że do swojego fanficka wcisnęłaś nowych bohaterów. Bardzo spodobała mi się postać deadpool'a. Będę czytać dalej i wypiekami na twarzy będę czekać na kolejne rozdziały.
OdpowiedzUsuńKurde Deadpool ma gadane :D Rozbrajająca bomba śmiechu . Już mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńunprotected-colia.blogspot.com